Czy dom aukcyjny i artysta mogą tworzyć swoje marki?
Czym jest efekt placebo, wiesz na pewno. Podobny do placebo efekt występuje też w świecie produktów markowych. Za odzież czy akcesoria „z metką” zapłacimy bez większych oporów dużo więcej niż za bardzo podobne, albo niemal takie same produkty, tyle że bez metki. Marka działa – jak placebo. Jesteśmy wewnętrznie przekonani, że markowe produkty są porządniej wykonane, trwalsze, lepiej zaprojektowane, stworzone z lepszych materiałów, a często też wydaje nam się, że w bardziej ekologiczny i przyjazny dla planety sposób. Co wcale nie znaczy, że tak faktycznie jest. Chodzi o wiarę i przekonanie.
Brand sprzedaje i zwiększa postrzeganą wartość produktu. Coś działa na nas lepiej, bo jest markowe, wiarygodne, a nie dlatego, że rzeczywiście stosuje jakąś określoną technologię czy składnik.
Co placebo ma wspólnego z inwestowaniem w sztukę?
W Chinach i krajach trzeciego świata wiele prestiżowych marek ma umiejscowione swoje fabryki. W godzinach pracy robotnicy wytwarzają torebki czy chusty ze znanym logo, a po godzinach, z tych samych materiałów i według tych samych wzorów, produkty już tego logo pozbawiane. Ten sam przedmiot – jeden wart tysiące, drugi tylko kilka dolarów. Na tym polega magia i siła brandu. Na tym polega efekt brandcebo, na który łapie się niemal każdy z nas. Brandcebo i placebo opierają się na takim samym przekonaniu.
Firma Nike obiecuje, że w jej butach będziemy biegać szybciej. W amerykańskiej szkole przeprowadzano test na trzech grupach uczniów. Pierwsza dostała zwykłe, niemarkowe buty sportowe. Druga Nike’i, ale z informacją, że to podróbki, a trzecia po prostu Nike. Choć buty, w których biegały dzieci z drugiej grupy wcale podróbkami nie były, to i tak najszybciej pobiegły te dzieciaki, które sądziły, że lecą do mety w prawdziwych Nike. Siła brandu.
Czy w sztuce istnieje coś takiego jak brand? Czy jest przestrzeń na zaistnienie brandcebo?
Oczywiście, że tak. Niestety brandem w ograniczonym zakresie jest dom aukcyjny czy galeria. Marchandzi i galerzyści, podobnie jak my w Xanadu, starają się, aby ich marki jednoznacznie skojarzyły się wysokiej klasy sztuką, bardzo dobrą obsługa klienta, profesjonalnym doradztwem nakierowanym na potrzeby kolekcjonera. Te starania przynoszą rezultaty, ale nie oszukujmy się, nie da się w tej dziedzinie stworzyć takiego bandu, jak Nike. Nawet Sotheby’s i Christie’s nie są w stanie wytworzyć takiego kapitału kulturowego, żeby zakupione u nich dzieła sztuki były warte więcej lub uznawane za lepsze tylko dlatego, że kolekcjoner kupił je w takim, a nie innym domu aukcyjnym.
Kiedy dzieło sztuki opuszcza progi galerii czy domu aukcyjnego „traci” informację, gdzie zostało nabyte. Rzecz jasna są takie domy aukcyjne, które są uznawane za bardzo znaczące, przez co mają o wiele więcej klientów. Tam na aukcjach będzie drożej, bo więcej osób próbuje kupić ten sam obiekt. Różnice w cenie prac tych samych artystów mogą być znaczne. Dlatego świadomi tego kolekcjonerzy, starają się kupować w mniejszych domach aukcyjnych, gdzie również mogą liczyć na lepszą obsługę klienta, bliższe relacje z doradcami i więcej czasu, który się im poświęca.
„Produkcja masowa” zamarkowana wielkim nazwiskiem
Na rynku sztuki brand to nazwisko artysty. Mówi się tu o „wartości sygnatury”. Autor o cenionym, uznanym przez krytyków nazwisku będzie sprzedawał, za życia i przez jakiś czas po śmierci, drogo nie tylko wybitne prace spod swojego pędzla, ale też takie, które na uznanie nie zasługują, ponieważ są jedynie formalistyczną produkcją seryjną przygotowywaną „dla pieniędzy”.
Dobrym przykładem będą tu słynne tulipany i kontrabasiści Edwarda Dwurnika. Dwurnik niewątpliwe wybitnym artystą był, ale jednak tysiące złotych wydawane na masowo „strzelane” tulipanki to aberracja wynikająca z braku wyrobienia i rozeznania kupujących, albo… właśnie brandcebo.
Wcale nie dobre, bo modne
W przeciwieństwie do rynku dóbr luksusowych, rynek sztuki z czasem koryguje zawyżone ceny niewartych takich pieniędzy dzieł. Za jakiś czas wybitne prace Edwarda Dwurnika zdrożeją jeszcze, i to zapewne znacznie, a popularne tulipany ceny nie utrzymają. Jakie wnioski należy więc wyciągnąć z powyższego przykładu? Najlepiej kupować prace dobre, a nie modne. Widzieliśmy już na rodzimym rynku sztuki rozmaite mody, choćby na malarstwo rodziny Kossaków. Po latach, najwybitniejsze dzieła Wojciecha nadal drożeją, a wytwory Karola czy Gizeli ciężko dziś sprzedać nawet za kwotę niższą od kwoty zakupu na początku XXI w. Gdy będziemy zwracać uwagę na ciekawe, warsztatowo wybitne i wyróżniające się na tle twórczości dekoracyjnej prace obecne na rynku, a nie ślepo podążać za chwilową modą, jest szansa, że kupimy dzieła artystów, których ceny będą iść w górę, a my wyprzedzimy trendy..!
Nasz vlog “O gustach się dyskutuje” rozwija wiele kwestii poruszonych w tym artykule. Odcinki takie jak odc. 7: Dlaczego warto inwestować w sztukę, która nam się podoba? oraz odc. 52: Czy kupowanie sztuki, która nam się podoba ma sens inwestycyjny? są bezpośrednim nawiązaniem do treści z tekstu, natomiast znajdziesz tam o wiele, wiele więcej pobudzających do myślenia odcinków!