Jakie zagrożenia niesie dla kupujących dobra koniunktura na rynku sztuki? Część pierwsza, czyli gdzie nie kupować
Obecna sytuacja rynkowa
Na przestrzeni ostatnich dwóch lat, a szczególnie w 2021 r. rynek sztuki na świecie osiąga rekordowe wzrosty. W Polsce nie jest inaczej. Ponieważ jednak nasz rodzimy rynek jest w porównaniu do tych rozwiniętych stosunkowo młody i zdecydowanie niewielki, to wszelkie hossy są na nim bardziej widoczne. Wydają się bardziej wyraziste.
Wzrost obrotów na rynku sztuki wiąże się z wieloma czynnikami, zarówno ekonomicznymi, jaki i socjologicznymi. Nie jest wyłącznie wynikiem wzrostu cen. Postawiłabym tezę, że wzrost cen jest tu czynnikiem mniej istotnym. To przysłowiowy wierzchołek góry lodowej. Znacznie istotniejsze rzeczy i ważniejsze fakty ukryte są pod taflą wody – tam, gdzie góra faktycznie pokazuje swoją masę.
Nowi na rynku
Jedną z takich nieoczywistych, na pierwszy rzut oka, przyczyn jest znaczący wzrost uczestników rynku. I to po wszystkich stronach tego równania. Na polski rynek sztuki w ostatnich dwóch latach zdecydowało się wejść bardzo wielu nowych miłośników sztuki i inwestorów. Część z tych osób nie myśli o sobie jako o kolekcjonerach. Najczęściej ich zainteresowanie sztuką wiąże się z modą, sugestiami płynącymi z mediów informacyjnych i społecznościowych, zmianami jakie wprowadzili w swoich domach w wyniku remontów oraz z troski o zasoby finansowe, które chcą ulokować mądrze, bo mają świadomość inflacji, niskich stóp procentowych i nieprzewidywalności rynków finansowych.
Ponieważ na rynku sztuki jest obecnie znacząco więcej klientów, to w efekcie pojawiły się też nowe domy aukcyjne, galerie i galerie internetowe. Panuje pogląd, że dziś można sprzedaż w zasadzie wszystko, każdy kawałek płótna pokryty farbą, więc w rejony handlu indywidualnego ruszyli też sami artyści.
Prostota on-line’u
Nie bez znaczenia jest tu łatwość sprzedaży on-line, dostępność platform aukcyjnych i handlowych oraz prostota komunikacji przez Internet. Od dekady zmieniają się nasze nawyki zakupowe, a pandemia tylko przyspieszyła wzrost udziału w rynku zakupów dokonywanych przez Internet. Jeszcze trzy lata temu dla bardzo wielu kolekcjonerów polskich i światowych zakup dzieła sztuki on-line, bez zobaczenia go najpierw na żywo, był nie do pomyślenia. Teraz to normalne.
Polacy są tu jednak w nieco innej sytuacji niż klienci działający na bardziej rozwiniętych rynkach. Nasze społeczeństwo w niewielkim stopniu interesuje się sztuką aktywnie, odwiedzając wystawy w galeriach i muzeach, czytając książki o sztuce, czy analizując mechanizmy działające na rynku sztuki. Stąd wielu nowych klientów, którzy kupują dzieła sztuki od dwóch lat internetowo swój pierwszy obraz zobaczyło „na żywo” w momencie wyjęcia go z przesyłki kurierskiej dostarczonej przez dom aukcyjny. Brakuje im wiedzy i doświadczania. Przede wszystkim wiedzy o nich samych, o tym co im się podoba, jak działa na nich sztuka, jaki mają gust.
Nowi sprzedawcy
Wzrost obrotów na rynku sztuki to nie tylko większa ilość klientów oraz osób potencjalnie zainteresowanych podniesieniem walorów estetycznych swoich mieszkań i biur, aspektami psychologicznego wpływu sztuki na naszą kondycję emocjonalną, kolekcjonowaniem prywatnym i firmowym oraz inwestowaniem w sztukę i lokowaniem w sztuce nadwyżek finansowych, w celu przeniesienia wartość pieniądza w czasie.
To także pojawianie się na rynku kolejnych podmiotów sprzedających sztukę. W ciągu ostatnich dwóch lat powstało wiele nowych firm sprzedających dzieła sztuki i poszukujących możliwości dotarcia do zamożniejszych klientów.
Tradycja w nowym wydaniu
Część z nich to firmy tylko pozornie nowe. To renomowane galerie, działające od lat, które obecnie zmieniły sposób sprzedaży, decydując się na oferty on-line i przygotowywanie licytacji internetowych na platformach aukcyjnych. W tym przypadku mamy do czynienia z ugruntowaną tradycją i obszerną wiedzą marchandów, z której zawsze możemy skorzystać dzięki kontaktowi osobistemu, telefonicznemu czy mailowemu. Do nas należy tylko decyzja, czy po tę wiedzę zechcemy sięgnąć. Pod ich markami spotkamy się z „dobrym towarem”, wiarygodnym doradztwem w zakresie sztuki, ale też z prawdziwymi umiejętnościami sprzedażowymi, polegającymi na realnej pomocy klientowi w określeniu jego faktycznych potrzeb. Tego typu placówki nastawione są na długie trwanie. Tam niczego Wam nie będą wciskać i do niczego namawiać na siłę, choć zapewne zaprezentują wiele prac – dla samej przyjemność dzielenia się doznaniami estetycznymi płynącymi ze sztuki i wiedzą na jej temat. To galerie, w których kupione działo bez problemu sprzedacie także za 10 lat, kiedy po hossie na rynku sztuki zostanie tylko wspomnienie. One będą nadal istnieć, bo już działają od 10, a często nawet 30 lat.
Dekoracyjne “marketplace-y”
Druga grupa galerii to tak naprawdę wyłącznie platformy internetowe, prezentujące przede wszelkim „młoda sztukę”. To po prostu marketplace-y z ogromną ofertą, która powstaje poprzez samodzielne wstawianie propozycji przez ich twórców. Znajdziemy tu przede wszystkim malarstwo w duchu dekoracyjnym, produkowane pod upodobania niewyrobionego odbiorcy. Celem jest wyłącznie sprzedaż, więc schlebianie gustom popularnym jest kwestią oczywistą. Nikt nie weryfikuje tak oferowanych prac, ich warsztatowej jakości, informacji zawartych w notach biograficznych artystów czy cen, które często powstają według mniemania twórcy o samym sobie i sytuacji na rynku w danym momencie.
Robiąc zakupy dzieł sztuki w takim miejscu jesteście skazani sami na siebie. Na żadne doradztwo nie można tu liczyć. Nie znaczy to, że w galeriach internetowych nie da się kupić dział wartościowych i ciekawych artystycznie. Można próbować. Natomiast cała odpowiedzialność za transakcję spoczywa na kupującym. To on powinien znać się na sztuce i rynku sztuki. Przed zakupem dokładnie zweryfikować artystę, jego notę biograficzną, dostępność prac oraz adekwatność ceny.
Co to oznacza w praktyce? Mozolne sprawdzanie, czy autor faktycznie zrealizował wystawy w galeriach, o których pisze, czy nie pominął informacji, że wystawa była zbiorowa, a nie solowa. Trzeba też sprawdzić, czy nie dopisał sobie do biografii wystaw w galeriach, które były tak naprawdę tylko prezentacjami oferty przedaukcyjnej albo ofertą prac aukcji charytatywnej. W ten sposób w notach biograficznych wielu twórców o nikłym dorobku pojawiają się informacje o ekspozycjach w liczących się galeriach publicznych. Podobnie jak wystawy, sprawdzamy też konkursy. Kolejna kwestia to realna produkcja prac. Weryfikujemy, czy dzieła artysty nie są oferowane miesięcznie w kilku, czasami kilkunastu, domach aukcyjnych w niskich kwotach oraz czy nie znajdziemy w Internecie podobnych jego dzieł wystawionych na sprzedaż z zupełnie odmiennymi cenami. Różnice czasami są nawet o 200%.
Miliony much zazwyczaj się mylą
Kolejna opcja zakupowa to licytacje w domach aukcyjnych. Obecnie odbywają się one bez udziału publiczności, poprzez składane wcześniej zlecenia lub przez internet. Nie oznacza to jednak, że przed aukcją nie możemy zobaczyć prac. Wystawy przedaukcyjne są prezentowane na żywo, i było tak przez cały okres pandemii. Dlatego zakup na aukcji powinna poprzedzać albo wiedza o twórczości wybranego artysty – wtedy jesteśmy w stanie na podstawie reprodukcji i opisu trafnie wytypować interesującą pozycję, albo wizyta na wystawie. Warto też skorzystać z doradztwa marchandów. Nie pytamy ich jednak o to, co warto kupić lub w co zainwestować. Zadajemy pytania o działa, artystów, ich twórczość, potencjalny rozwój karier.
Czego unikać w licytacjach aukcyjnych? Przede wszystkim musimy znowu wykonać pracę. Przejrzeć katalog wnikliwie, powiększając reprodukcje i czytając opisy. Następnie dowiedzieć się więcej o twórcach. Musimy też pozbyć się powszechnej obecnie wiary w „społeczny dowód słuszności”. Jeśli jakaś praca licytowana jest przez wielu klientów na aukcji lub regularnie osiąga wysokie ceny licytacyjne, to nie znaczy, że jest to dobra sztuka. Oznacza to wyłącznie, że podoba się wielu osobom. Zasada miliona much wiadomo do czego może nas doprowadzić. Szczególnie kiedy pamiętamy, że obecnie na rynku sztuki pojawiło się wielu nowych klientów, którzy nie mają jeszcze wiedzy i rozeznania. Oni popełniają błędy wynikające najczęściej z pierwszego zachwytu pracami dużymi, kolorowymi i działającymi na najprostsze emocje. Ceny prac artysty zawsze należy skonfrontować z jego notą biograficzną. Jeśli kolorowy portret, pejzaż lub akt stosunkowo młodego twórcy kosztują 15, 20, 30 tys., a w jego nocie biograficznej nie ma żadnych istotnych faktów, które mówiłyby, że jego twórczość jest doceniana przez krytykę, kuratorów i prawdziwych kolekcjonerów, to wstrzymajmy się z zakupem. Wybór takiego twórcy będzie wyłącznie podążaniem za chwilową modą, a w efekcie bardzo przepłacimy. Wydanych pieniędzy możemy nigdy nie odzyskać. Oczywiście, jeśli coś nam się bardzo podoba i jesteśmy skłonni zaspokoić naszą zachciankę mając odpowiednie fundusze, to jest to nasze prawo. Tu chodzi o świadomość, że nie kupujemy pracy wartościowej artystycznie i będącej dobrą inwestycją, a dziełko efekciarskie, plasujące się w dzisiejszych, wyłącznie, trendach. I znowu… Czy to oznacza, że nie ma dobrych prac na aukcjach? Są i to jest ich naprawdę dużo. Tylko musimy się nauczyć je dostrzegać.
Mały stara się bardziej
Jeszcze jedna uwaga dotycząca udziału w licytacjach. Praca konkretnego artysty jest wyceniana przez rynek niezależnie od tego, gdzie została kupiona. Aby nie wpaść w pułapkę zakupów w miejscach, które są modne lub mają ogromne budżety na marketing, przez co gromadzą licznych klientów, zawsze należy przed przystąpieniem do licytacji sprawdzić notowania aukcyjne prac konkretnego artysty. Jeśli jego obrazy w mniejszych domach aukcyjnych kosztują 2-3 tys. zł a u „liderów” rynku jest to 15 tys., to warto poczekać do kolejnej aukcji i kupić tam, gdzie ceny są bardziej realistyczne. Zostaniemy za to nagrodzeni lepszą obsługą i czasem, jaki nam poświęcą pracownicy takiego domu aukcyjnego czy galerii. Mniejszy podmiot po prostu musi się bardziej starać i dbać o klienta. Warto z tego korzystać. Za kilka lat, kiedy będziemy dzieło sprzedawać, bo gust nam się zmienił albo będziemy likwidować inwestycję, nikt nie będzie pytał, gdzie kupiliśmy obraz. Wycena rynkowa będzie dotyczyła wyłącznie samej pracy.
W internecie nie wszystko złoto, co się świeci
Ostanie dwa obszary zakupu dzieł sztuki należy bardziej wymienić niż szczegółowo omawiać. Na sztukę w internecie można natknąć się wszędzie, szczególnie w social mediach. Jeśli będziecie przez jakiś czas „lajkować” na Instagramie profile artystów, to w ciągu doby dostaniecie setkę wyświetleń postów sponsorowanych z ofertą zakupu prac kolejnych twórców. To nawet nie jest takie złe, bo pomaga szybko zorientować się, że wszyscy malują bardzo podobne dekory schlebiające popularnym gustom. Warto pamiętać, że każda dziedzina i branża wytworzyła swoje zasady, konwencje i kanony. Nie kupujemy Rolexa na Allegro, chyba że jesteśmy zupełnie pozbawieni wyobraźni lub nie zależy nam na oryginalności zakupu. Nie powinniśmy też kupować dzieł sztuki w internecie gdziekolwiek i od kogokolwiek. Dzieła sztuki kupuje się w galeriach i domach aukcyjnych, ponieważ one wzięły na siebie proces wstępnej weryfikacji oferty. Artystów obecnie są setki tysięcy, bo jest to pozornie bardzo prosty zawód. Każdy maluje i próbuje sprzedawać swoje prace. Samo „machanie pędzelkiem” to jednak trochę zbyt mało, aby w efekcie powstała sztuka mająca konkretną wartość artystyczną i materialną.
Doceniani nie grają do kotleta
Na sztukę możemy natknąć się też „wszędzie” poza internetem. W galeriach handlowych, halach ze street foodem, restauracjach, butikach i sklepach z designem. Każde takie miejsce dowartościowuje pokazywane tam prace, a często nazywa swoją działalność „galerią”. Często multiplikuje szanse sprzedażowe poprzez niemal sieciowe „atakowanie” takich miejsc.
Dobrze rozumiem chęć tworzenia przestrzeni, w której ludzie mogą doświadczać sztuki trochę przez przypadek. Szczególnie w Polsce, gdzie większość z nas nie czuje się na siłach udać się do galerii czy muzeum. W Xanadu organizujemy liczne spotkania i szkolenia tematycznie nie powiązane ze sztuką, aby ich uczestnicy mogli doświadczyć jej trochę przez okazji, a potem zaprzyjaźnić się z nią już w wyniku świadomej decyzji. To jednak jest coś innego. W trakcie takich spotkań na ścianach Xanadu eksponujemy najciekawsze prace reprezentowanych przez nas artystów i zawsze staramy się przygotować ciekawą aranżację.
Warto pamiętać, że w galeriach handlowych i restauracjach wystawiają artyści, którym nie udało się zaistnieć w galeriach profesjonalnych, a ceny dzieł sztuki w sklepach z designem są wyliczane w zależności od cen oferowanych tam mebli, a nie w wyniku uznania jakim cieszy się twórczość artysty.
I znowu, nie oznacza to, że nie możemy się w restauracji natknąć na ciekawe prace twórcy, który dopiero debiutuje. Możemy. Debiut na rynku sztuki i scenie artystycznej jest naprawdę trudny. Artystów jest bardzo wielu, a galerii zdecydowanie mniej. Jednak kupując sztukę w takim miejscu jak restauracja powinniśmy wiedzieć, że kupujemy prace kogoś młodego, kto może zrobi karierę, a może nie. Ryzykujemy, a cena pracy powinna uwzględniać ponoszone przez nas ryzyko.
Natomiast, jeśli w galerii handlowej natykamy się na ofertę obrazów i rzeźb po 30 czy 60 tys. zł umiejscowioną między butikami z bielizną, a McDonaldem, to wybierzmy duże frytki zamiast obrazu.
– Agnieszka Gniotek
Zainteresował Cię nasz tekst? Poleć go innym, udostępniając w mediach społecznościowych! A jeśli chcesz zgłębić zagadnienie kupowania sztuki online, przeczytaj nasz starszy artykuł, który poświęcony jest właśnie tej tematyce.
Zapoznaj się także z naszą ofertą indywidualnych konsultacji!