O gustach się dyskutuje

Jakie zagrożenia dla kupujących niesie ze sobą dobra koniunktura na rynku sztuki? Część trzecia, czyli specyfika rynku

Czego powinniśmy się bać

Realne zagrożenia, jakie czyhają na chcących inwestować na rynku sztuki można podzielić na trzy kategorie. 

Pierwsza dotyczy samych inwestorów. To może niewygodna prawda, ale inwestor najczęściej sam jest największym wrogiem udanej inwestycji. 

Druga kategoria to sytuacja ekonomiczna, w jakiej funkcjonujemy. Decydując się na inwestycje chcielibyśmy mieć gwarancję, że będzie ona pewna i stabilna. Nie żyjemy jednak w świecie idealnym ani nie żyliśmy w takim świecie nigdy. Nie ma co liczyć na taki ideał w przyszłości. Zmiany polityczne, ekonomiczne i społeczne oraz wiele innych, których nie kojarzymy w pierwszym momencie, jako mające wpływ na powodzenie inwestycji np. zmiany technologii czy zmiany klimatu, powodują, że każda inwestycja może być zagrożona. Ryzyko należy optymalizować, ale nie da się go wyeliminować. Zagrożeniem jest więc sytuacja, kiedy nie potrafimy się z tym pogodzić. 

Trzecia grupa zagrożeń wynika ze specyfiki rynku sztuki, a w szczególności ze specyfiki polskiego rynku oraz samego przedmiotu inwestycji, jakim jest przedmiot artystyczny. 

W tym tekście zajmę się tą ostatnią grupą zagadnień, a w kolejnym – ostatnim z cyklu – przyjrzymy się samemu inwestorowi oraz osaczającej go rzeczywistości ekonomicznej. 

Czy więcej zainteresowanych tym, większa hossa

Rynek sztuki cechuje sinusoida koniunktur. Ta teza to żadne odkrycie, gdyż na rynkach kapitałowych jest podobnie. Na rynku sztuki jednak ta koniunktura jest odwrotnością tego, co dzieje się na rynkach finansowych. Rynek sztuki reaguje na wszelkie kryzysy zdecydowaną hossą. I nie ma znaczenia przyczyna kryzysu. 

Od czego zależy „wielkość” hossy na rynku sztuki? Otóż, nie od głębokości kryzysu, a od ilości jego przyczyn. Jeśli problemy ekonomiczne wynikają z wielu czynników to, w uproszeniu, dotyczą wielu grup interesantów. To oni decydują o wycofaniu aktywów z innych inwestycji i ulokowaniu ich alternatywnie, poprzez inwestowanie stabilne na rynku sztuki. Dziś takie grupy interesantów to między innymi osoby, które wycofały oszczędności z lokat bankowych, takie które zdecydowały o zaniechaniu inwestycji biznesowych w powierzchnie biurowe i rozwój zatrudnienia, takie które przygotowują się do emigracji i inwestują w obiekty łatwe w transporcie, oraz takie, które przestały wydawać pieniądze na innego rodzaju atrakcje życiowe, jak odzież, wizyty w restauracjach czy podróże. Ilość tych grup można mnożyć, a ich wielość jest przyczyną ogromnego ożywienia na rynku sztuki. 

W żółwim tempie, acz konsekwentnie

Rynek sztuki na wszelkie zmiany reaguje z opóźnieniem. Zazwyczaj jest to opóźnienie kilkuletnie, co często wymyka się pobieżnej analizie. Na rynku sztuki procesy zachodzą wolno, z jednym wyjątkiem – natychmiastowej hossy spowodowanej kryzysem. Dynamika tego pierwszego zjawiska może znieczulić na objawy powoli narastającej dekoniunktury. Rynek sztuki nie zafunduje nam gwałtownego załamania. Nie będzie spektakularnych tąpnięć jak na giełdzie. 

Obraz dekoniunktury

Dekoniunktura na rynku sztuki nie objawia się spadkiem cen. Oczywiście z wyjątkiem cen dzieł, których wysokie notowania aukcyjne były wyłącznie wynikiem hossy, czyli tak naprawdę mody. Notowania wykreowane przez nieznających się na sztuce i wyznacznikach jej jakości debiutantów rynkowych doświadczą korekty cenowej. Prawdopodobnie znacznej.

Dekoniunktura na rynku sztuki oznacza jednak przede wszystkim niemożność sprzedaży posiadanych obiektów w określonym, nawet dłuższym czasie. Bessa jaka taka to spowolnienie, brak nabywców, a w konsekwencji brak transakcji. Ponieważ na dzieła wybitne ceny nie spadają, to inwestorzy, którzy lokowali fundusze na rynku sztuki z myślą o inwestycjach długoterminowych przetrwają okres spowolnienia z uśmiecham na ustach. Ich dekoniunktura nie będzie dotyczyć. 

Kłopot będą mieli tylko ci, którzy liczyli na szybkie zyski, nie rozumiejąc specyfiki rynku sztuki, który wbrew pozorom słabo nadaje się do szybkich spekulacji.

Spadek koniunktury na rynku sztuki będzie stanowić także problem dla osób, które nie przewidziały załamania osobistej sytuacji finansowej i muszą się ratować sprzedażą posiadanych dzieł w nieprzychylnym dla wychodzenia z inwestycji okresie. 

Widzimy tylko połowę obrazka

Kolejnym problemem z rynkiem sztuki jest to, że charakteryzuje się on niską transparentnością. Przyczyną jest tu szczególne fakt ewidencjonowania tylko sprzedaży na rynku aukcyjnym. Brak jest informacji na temat sprzedaży dokonywanych w galeriach oraz na temat sprzedaży prywatnych, realizowanych między samymi kolekcjonerami. Ich liczba, zwłaszcza w przypadku dzieł z najwyższej półki, jest znaczna. Brak tu też informacji o zakupach bezpośrednio od twórców. Szacuje się, że rynek aukcyjny to ok. 40-50% całego obrotu na rynku sztuki. To prawdopodobne, biorąc pod uwagę, że w domach aukcyjnych zawieranych jest też wiele transakcji poza licytacjami, bo także one prowadzą sprzedaż galeryjną po cenach nominalnych, a nie będących wynikiem licytacji. 

„Robienie ceny”

Silnie podnoszonym argumentem za brakiem transparentności rynku sztuki, a w szczególności rynku aukcyjnego jest istnienie cen gwarantowanych. Cena gwarantowana czy też minimalna to cena ukryta przed nabywcą, która ma chronić interesy sprzedającego. 

Co do zasady dotyczy wyłącznie obrotu pomiędzy kolekcjonerami, a domem aukcyjnym. Nie powinna dotyczyć sprzedaży prac, które dom aukcyjny pozyskał bezpośrednio od artysty. W tym obszarze rzadko zdarzają się też patologie, polegające na „ustawianiu” przez artystę cen na jego prace, w porozumieniu z domem aukcyjnym. W cieszących się szacunkiem i prestiżem domach aukcyjnych do takich sytuacji nie powinno dochodzić. 

Ceny, których nie widać

Wrócimy jednak do ceny gwarantowanej, która chroni interes kolekcjonera. Jaki jest jej mechanizm? Dlaczego upatrywanie w cenach gwarantowanych zagrożenia dla transparentności rynku sztuki w dużym stopniu mija się z prawdą? Cena gwarantowana to kwota, poniżej której dom aukcyjny nie ma prawa sprzedać wystawionego działa sztuki. Jest ona wyższa, zazwyczaj znacznie, od ceny wywoławczej i nie jest znana potencjalnym nabywcom. Powinna być prawidłowo ustalona pomiędzy sprzedającym, a domem aukcyjnym. Sprzedający – kolekcjoner lub inwestor – kupił dzieło sztuki za jakąś kwotę i nie chce sprzedać poniżej sumy zainwestowanych pieniędzy. Ponadto chciałby mieć ze sprzedaży jakiś zysk. Do tego musi pokryć prowizję domu aukcyjnego, którą płaci przy sprzedaży. Te kwoty łącznie dają wyliczenie ceny gwarantowanej tak, aby chroniła ona interesy sprzedającego. 

Parasol chroniący przed niespodziewaną ulewą

Z drugiej strony, dom aukcyjny powinien jej wysokość wynegocjować na takim poziomie, aby faktycznie odzwierciedlała estymację, za jaką dzieło sztuki powinno w danym momencie rynkowym być sprzedane. Cena gwarantowana to wyłącznie parasol, który ma chronić od przypadkowej burzy, czyli sytuacji losowej, w której nie pojawią się klienci faktycznie rozumiejący wartość dzieła. 

Absurdalne gwarancje nie przynoszą zysku

W interesie domu aukcyjnego nie leży ustalanie cen gwarantowanych na poziomie nierealistycznym, zbyt wysokim. Każda aukcja i każda pozycja w katalogu aukcyjnym to dla domu aukcyjnego konkretny koszt przygotowania licytacji, jej marketingu i reklamy. Dla firmy nie jest opłacalne oferowanie dzieł z cenami gwarantowanymi ustalonymi na absurdalnym poziomie, bo nie ma szans na ich sprzedaż. Oczywiście można założyć, że dom aukcyjny zgodzi się po cichu, że pewne prace objęte nierealistycznymi gwarancjami nie zostaną sprzedane, a jednocześnie „zrobią wynik”, który można będzie później nagłośnić w reklamie. W interesie domu aukcyjnego może też być wystawienie takich dzieł, aby przyciągnęły do oferty poważnych kolekcjonerów i inwestorów, którzy zainteresują się i nabędą inne, lepiej wycenione, obiekty. Takie sytuacja czasami mają miejsce. Nie jest to jednak częste, bo przeczy rachunkowi ekonomicznemu.

Zbytnie skupienie na marginesie

W analizach zagadnień rynku sztuki, skierowanych do inwestorów, fakt istnienia cen gwarantowanych jako argument przeciwko takim inwestycjom, jest mocno nadużywany. Domy aukcyjne prowadzą biznes. Zależy im na rentowności, a ta wynika ze sprzedaży i dobrych relacji z kolekcjonerami, zarówno tymi którzy sprzedają, jak i tymi, którzy kupują. Cena gwarantowana ma uśmierzyć lęk sprzedającego przed zaniżeniem faktycznie ceny i umożliwić domowi aukcyjnemu wykorzystanie psychologicznych aspektów aukcji, czyli ustalenie niskiej ceny wywoławczej, aby zaangażować w aukcje licytujących. Natomiast brak realnych sprzedaży nie leży w niczyim interesie i stanowi margines oraz patologię na rynku sztuki. 

Koszt wyjścia z inwestycji

Obliczając zysk z inwestycji na rynku sztuki trzeba też wiązać pod uwagę koszt wyjścia z inwestycji. Media bardzo chętnie operują wielkimi kwotami rekordów aukcyjnych. Pozostawia to wrażenie kolosalnego zarobku, jaki jest udziałem inwestorów i domów aukcyjnych. Rzeczywistość, jak zawsze, jest nieco mniej różowa. Zysk z prywatnej sprzedaży dzieł sztuki w Polsce nie jest opodatkowany. To różnica w stosunku do sprzedaży na przykład nieruchomości. Jednak koszt wyjścia z inwestycji, czyli przeprowadzenia samej transakcji jest wysoki, gdyż wymaga pośrednictwa wyspecjalizowanego podmiotu, jakim jest dom aukcyjny lub galeria. Działalności tych instytucji, w przeciwieństwie do działań kolekcjonerów prywatnych, jest wysoko opodatkowana. Koszty prowadzenia takiego biznesu także są znaczne. 

Prowizja domu aukcyjnego

Prowizje domów aukcyjnych są bardzo różne. W przypadku relacji z kolekcjonerami oczywiście podlegają negocjacji. Czym bardziej atrakcyjne dzieło, tym prowizja może być niższa. 

Atrakcyjność dział jest tu mierzona poprzez dwa czynniki. Po pierwsze poprzez szansę sprzedaży za wysoką kwotę, a po drugie poprzez zainteresowanie rynku konkretnym artystą, którego dzieło zostało wystawione na sprzedaż. To ostanie przekłada się na realny koszt domu aukcyjnego, związany z marketingiem i nakładem czasu. Pracujący w domu aukcyjnym marszandzi doskonale wiedzą przy sprzedaży jakiego działa będą musieli dołożyć licznych starań, a kiedy dzieło sprzeda się „samo”, bez angażowania czasu i środków. 

Wobec powyższego, wysokość prowizji domów aukcyjnych jest bardzo różna. Wacha się od 50 do 10 %. 

Prowizja to nie to samo co opłata aukcyjna

Nie należy mylić prowizji od sprzedającego z opłatą aukcyjną, jaką od nabytego obiektu wnosi kupujący. Ta opłata obecnie wynosi w Polsce 20 %. Nie stanowi przedmiotu negocjacji i uzgodnień ze sprzedającym obiekt. 

Polska specyfika

Do specyfiki rynku sztuki jako takiego, należy dodać też odmienność naszego rodzimego rynku. Rynek sztuki w Polsce jest młody i płytki, o ogromnym potencjale wzrostu cen, ale bez chronologicznie długiego trwania, powalającego na wyliczenie stopy zwrotu. 

Marketing wymaga czasu i pieniędzy

Co to oznacza, że rynek jest płytki? Otóż w Polsce mamy w obrocie niewiele dzieł klasy muzealnej. Po pierwsze, generalnie nie jesteśmy krajem o silnych tradycjach kolekcjonerskich. Po drugie, polscy twórcy dopiero w dobie obecnej zyskują uznanie na światowej scenie artystycznej. To dotyczy niektórych twórców współczesnych oraz pokolenia ich profesorów, aktywnych w okresie po II wojnie światowej. Wprowadzenie tych artystów do świadomości i na rynki światowe jest kwestia licznych zabiegów z zakresu marketingu sztuki. Powali się to udaje, głównie dzięki ogromnemu zaangażowaniu muzealników, prywatnych galerzystów, kuratorów i kolekcjonerów. Dotyczy to jednych nazwisk nielicznych. Historycznie cenieni na scenie międzynarodowej artyści to Wróblewski, Szapocznikow, Kobro, Strzemiński, a ostatnio także Abakanowicz. Żyjący młodsi twórcy to przede wszystkim Sasnal, Sosnowska, Bujnowski, Ziółkowski, Juszkiewicz czy Althamer. Nie da się wymienić tu wszystkich nazwisk, ale można przyjąć, że jest to grupa ok. 200-250 artystów. Nie wytrzymuje ona porównania z dokonaniami Francuzów, Hiszpanów czy Niemów. Zwłaszcza kiedy popatrzymy na to w ujęciu historycznym. Polska nie jest też miejscem, gdzie powstały uznane w historii sztuki style i trendy. 

Na koniec trzeba też zauważyć, że nawet te dzieła, które w polskiej skali uznajemy za absolutnie wybitne, najczęściej są przechowywane w muzeach. Na rynek komercyjnego obrotu nigdy nie trafią.

Mały, ale wariat

Nawet biorąc pod uwagę obecną koniunkturę, która spowodowała wzrost cen dzieł sztuki w wielu segmentach, trzeba przyznać, że sztuka w Polsce jest bardzo tania. Kiedy porównujemy ceny prac artystów współczesnych, do cen dzieł ich niemieckich czy hiszpańskich kolegów to widzimy, że są to kwoty naprawdę znacznie niższe. To akurat dobra informacja dla inwestorów, bo oznacza, że ceny mają przestrzeń do tego, aby rosnąć dalej, także w długiej perspektywie czasowej. Na rynku sztuki obawy, jakie towarzyszą na przykład osobom inwestującym w nieruchomości, a dotyczące tego, że ceny być może są już na granicy wzrostu, nie mają uzasadnienia. 

Brak danych, brak danych

To, że polski rynek sztuki jest młody wpływa też na możliwość obliczania stopy zwrotu z inwestycje. Biorąc pod uwagę, że połowa transakcji zawierana jest poza rynkiem aukcyjnym, a wolny obrót na rynku sztuki w Polsce datuje się dopiero od 1988/89 roku musimy przyznać, że zwyczajnie mamy mało danych. Stopy zwrotu na rynku sztuki wylicza się poprzez obliczanie zysku z powtórnej sprzedaży aukcyjnej konkretnego działa. Takich sprzedaży generalnie na rynku sztuki nie jest wiele. Kolekcjonerzy często nie decydują się na sprzedaż dzieł przez całe życie, a potem przekazują je spadkobiercom lub decyzyjną się na darowizny muzealne. 

W Polsce takich powtórnych sprzedaży mamy jeszcze mniej. Wnioski płynące z tych transakcji są dla inwestorów więcej niż atrakcyjne, jednak ilość posiadanych danych w zasadzie nie spełnia nawet wymogów sensownej próby statystycznej. Być może sytuacja trochę zmieni się w czasach obecnej koniunktury, bo na rynku pojawiało się wiele prac, których pierwsza sprzedaż ewidencjonowana w notowaniach miała miejsce 20, a nawet 30 lat temu. To jednak ciągle mało. 

Brak uregulowań prawnych

Brak transparentności na rynku sztuki, którego obawia się wielu inwestorów jest wynikiem jeszcze dwóch kwestii, które są skutkiem braku odpowiednich uregulowań prawnych. Nie ma co się tu szczególnie nad czym rozwodzić. Są to po prostu smutne fakty. 

Eksperci nie ponoszą odpowiedzialności

Pierwszy dotyczy zawodu eksperta. Inwestorzy i kolekcjonerzy boją się nabycia falsyfikatu. Falsyfikatów nie jest tak wiele, jak mógłby się wydawać z medialnych doniesień, jednak zagrożenie jest realne. Natomiast zawód eksperta rynku sztuki nie ma w Polsce żadnego uregulowania w prawie. Tym samym nie jest obarczony odpowiedzialności prawną za stwierdzenie nieprawdy. Eksperci nie są certyfikowani, nie są zrzeszeni w żadnej organizacji, nie ma oficjalnie opublikowanej listy takich ekspertów. 

Wiedza skrywana w muzealnych murach

Jest lista ministerialna biegłych sądowych w zakresie historii sztuki, jednak ich zakres kompetencji jest inny, a praktyka zawodowa często nie ma dużego związku z rynkiem. Nie powinniśmy ich mylić z ekspertami rynku sztuki. Dużym problemem, jeśli chodzi o ekspertów jest też fakt, że muzealnicy, którzy są zatrudnieni w instytucjach publicznych, a więc te osoby, które mają największą wiedzę i doświadczenie oraz stały kontakt z obiektami, mają zakaz wydawania ekspertyz dla prywatnych podmiotów, takich jak domy aukcyjne i kolekcjonerzy. Zakaz ten wynika z faktu, iż muzealnik wystawiający ekspertyzę w domniemaniu posługiwałby się autorytetem muzeum. Biorąc pod uwagę, że w Polsce mamy płytki rynek, a większość obiektów przechowywana jest właśnie w muzeach, taki zapis odcina podmioty sprzedające dzieła sztuki od istotnej wiedzy i kompetencji osób, które taką wiedzę, często jako jedyne, posiadają. 

Notowania bez weryfikacji

Drugi zapis prawny, a w zasadzie brak zapisu dotyczy tego, że wyniki aukcyjne nie są żadnym faktem księgowo-fiskalnym. Nie stanowią przedmiotu do opodatkowania. Stąd dom aukcyjny może w wynikach na swojej stronie internetowej czy w rocznych zestawieniach na portalach aukcyjnych opublikować w zasadzie dowolne dane. Tak jak pisałam wcześniej, w interesie domów aukcyjnych zazwyczaj nie leży kreowanie fikcji. Jednak uczennicy rynku wiedzą dobrze, że to, co jest w wynikach, nie zawsze znajduje pokrycie w faktach. W innych krajach na aukcjach obecni są przedstawiciele fiskusa, a od „przybitych” przez aukcjonera kwot dom aukcyjny odprowadza podatki. To daje pewność uczestnikom rynku, że wyniki są faktyczne i transparentne. 

Różnorodność, w której można się pogubić

Ostania grupa obiekcji, jakie towarzyszą inwestowaniu na rynku sztuki wynika z samego przedmiotu handlu, czyli z dzieł sztuki jako takich. Dzieła sztuki to ogromna ilość obiektów: malarstwo, rzeźba, grafika, videoart, instalacja, performance, design, komiks, ilustracja, meble, biżuteria, tkanina – żeby wymienić tylko najbardziej podstawowe kategorie. To daje niezwykłe zróżnicowanie „produktów” inwestycyjnych, o których trzeba posiadać wiedzę. Wielu inwestorów zwyczajnie ten fakt deprymuje. 

Obraz obrazowi nie równy

Ponadto dzieło sztuki jest unikatowe, jednostkowe. Stąd bardzo trudno je między sobą porównywać, a tym samym miarodajnie wyceniać. Do tego dochodzi mnogość czynników zewnętrznych, które mają wpływ na wycenę dzieła: zachowanie żyjącego artysty lub spadkobierców, działania marketingowe podmiotów rynku sztuki i innych kolekcjonerów, zachowanie instytucji publicznych oraz chwilowe mody na twórczość konkretnego artysty czy styl w sztuce. Może się od tego zakręcić w głowie. 

Jeśli czegoś naprawdę chcemy…

Z drugiej jednak strony sztuka, także w kontekście rynkowym oraz zgłębianie jej zagadnień to pasjonująca przygoda. Jest to hobby, które wciąga i dalece wykracza poza samą chłodną inwestycyjną kalkulację. Wymaga jednak znacznych nakładów czasu. Brak czasu jest największą obawą osób, które chcą zacząć inwestować na rynku sztuki. Ma to swoje uzasadnienie, jeśli jednak czegoś naprawdę chcemy, to czas się zawsze znajdzie. 

Agnieszka Gniotek