O gustach się dyskutuje

na krawędzi światła z cyklu opowieści pejzażu - Ewa Zawadzka - architektura, światło

Does the name of the auction say anything about the contents of its catalog?

Tytuł tego tekstu wydaje się absurdalny, ale jednak takim nie jest. Nazwa aukcji powinna wprost odzwierciedlać tematykę tego, co będzie na niej licytowane. Nie jest to jednak aż takie oczywiste, bo tytuł aukcji to także narzędzie marketingowe z powodzeniem wykorzystywane przez rynek sztuki.

Czy nazwa powie nam wszystko?

Kiedy katalog aukcji, w której mamy zamiar brać udział, zatytułowany jest „aukcja sztuki dawnej i współczesnej” lub „aukcja dzieł sztuki” to taka etykieta nie jest trudna do rozszyfrowania. Mamy świadomość, że w ofercie aukcji znajdziemy wszystko, bez względu na chronologiczny podział na epoki. Podobnie, kiedy nazwa określa wyraźnie cechy warsztatowe czy techniczne sprzedawanych obiektów np. „aukcja biżuterii”, „aukcja map i broni”, „akcja mebli”. Tu tytuł nie budzi wątpliwości.

Nieco mniej klarowną sytuację, zwłaszcza dla niewprawnego uczestnika rynku, mamy, kiedy dostajemy zaproszenie na aukcję „sztuka współczesna. klasycy awangardy po 1945 r.” Taką licytację przygotowuje co jakiś czas Desa Unicum, a zawartość katalogu jest chronologicznie zgodna z tytułem. Pytanie, jakie może się pojawić, dotyczy tego, na co wskazuje data. Czy chodzi o artystów urodzonych po 1945 r., czy o dzieła powstałe po tym czasie? Bardziej wyrobieni kolekcjonerzy będą wiedzieć, że same daty życia artysty są tu mniej istotne, bo różnie się twórcom życie układa. Istotny jest czas powstania dzieła, bo ono odzwierciedla styl i charakter czasu, w którym powstało. Można się też spierać o to, którzy z tworzących ówcześnie artystów należeli do awangardy, a którzy niekoniecznie. Są to jednak dyskusje dość akademickie i pewna płynność interpretacyjna jest w tym obszarze dozwolona. Taki tytuł aukcji jest więc dość jednoznaczny. 

Jaka sztuka jest “młoda”?

Podobnie jednoznaczne powinno być hasło „aukcja młodej sztuki”. Takie licytacje przygotowywane są od ponad 10 lat przez różne domy aukcyjne. Prekursorami był tu Polswiss Art i Desa Unicum. Na początku zawierały prace artystów żyjących, którzy byli młodzi, ale też w pokoleniu już średnim. Mieli dorobek na poziomie debiutantów lub już trochę ukształtowany i znany w kręgach krytyków, ale nie byli jeszcze na poziomie nestorów sceny artystycznej o dorobku znacznym i pracach w znanych publicznych i prywatnych kolekcjach. Cechą aukcji młodej sztuki była jej przystępna cena wywoławcza, a same licytacje odbywały się niezbyt często. Każdy dom aukcyjny przygotowywał je najwyżej 4 razy do roku. 

Obecnie sytuacja jest zupełnie inna. Rynek przez dekadę znacznie się zmienił i wyewoluował. Aukcje młodej sztuki przygotowuje kilkanaście domów aukcyjnych. Zarówno artyści jak i kolekcjonerzy zrozumieli, że wrzucanie do „jednego worka” prac twórców bardzo młodych, będących na debiucie oraz takich, którzy malują dość szybko i schematycznie dzieła dekoracyjne, razem z dziełami twórców znacznie bardziej utytułowanych, których obrazy czy rzeźby są oryginalne i cenione, nie ma ani sensu, ani dobrze nie służy nikomu. Ani samym autorom, bo ci lepsi giną w masie, a Ci na debiucie mają kłopot, aby się wybić na tle kolegów, ani kupującym.

Kupujący na aukcjach młodej sztuki zazwyczaj decydowali się na udział w takiej licytacji nie dlatego, że było na niej tanio (zresztą nie zawsze było i nie zawsze jest), ale dlatego, że miała ona bardzo przystępną formę nie wymagającą eksperckiej wiedzy z zakresu historii sztuki ani poważniejszego rozeznania w samym rynku sztuki. Tytuł aukcji był dla nich wskazówką. Nie widzieli różnicy pomiędzy wystawionymi na aukcji młodej sztuki pracami. Nie widzieli różnicy pomiędzy autorami debiutującymi a tymi, którzy tworzą od lat, ale czysto komercyjnie, oraz tymi, którzy uprawiają sztukę na poważnie, a ich prace są cenione przez wprawnych kolekcjonerów. To zrodziło potrzebę rozróżnienia. Szybko poza aukcjami młodej sztuki pojawiły się też licytacje, na których cena była nadal promocyjna, choć nieco wyższa, a jednak oferowane na nich prace pochodziły od artystów żyjących o uznanym już dorobku. Stąd na rynku pojawiły się wszystkie licytacje z przymiotnikami „najnowsza”, „aktualna”, „dzisiejsza” w tytule. 

Wracając do aukcji młodej sztuki, trzeba pamiętać, że w jej ofercie poza autorami naprawdę młodymi i będącymi na debiucie, z których część, może niezbyt liczna, ale jednak, zrobi wybitne kariery na scenie artystycznej, pojawia się też sporo artystów starszej daty, którzy tworzą od lat prace dekoracyjne i regularnie znajdują na nie nabywców. Nie są to „gwiazdy” sceny artystycznej i twórcy, o których z uznaniem piszą krytycy. To tak zwana „dobra średnia” twórców rzetelnie wykonujących swoje rzemiosło artystyczne, którzy chcą żyć ze sztuki, ale nie mają talentu, determinacji lub nawet aspiracji do tego, aby wchodzić na artystyczny parnas. Ci twórcy są na aukcjach młodej sztuki i na nich pozostaną. Na licytacje z przydomkiem „współczesna” się nie dostaną. Nie zostaną zaakceptowani tam z racji na swój niewielki dorobek wystawowy, brak nagród i prac w istotnych zbiorach.

To ważna informacja dla osób, które na sztukę patrzą też inwestycyjne. Prace tych artystów to dobra i przyjemna dekoracja mieszkania czy biura, która może mieć dla właściciela dużą wartość estetyczną lub emocjonalną. Nie jest to jednak dobry temat dla osób, które w sztukę chcą zainwestować i liczą na to, że za klika lat dzieła wybranego przez nich artysty znacząco zyskają na wartości. Prace świetnie rokujących młodych twórców na aukcjach młodej sztuki także się zdarzają, ale trzeba umieć je wypatrzeć, wybrać i rozpoznać. Dobrze mieć też w tym procesie zaufanego doradcę, który wie więcej nie tylko o samej sztuce, ale też o życiu prywatnym artysty, jego determinacji do pozostania w zawodzie i stosunku do rynku sztuki. To ważne informacje, bo kariery artystów, zwłaszcza dziś, nie robią się same. Zazwyczaj budowane są w partnerstwie z reprezentującą artystę galerią lub kuratorem czy krytykiem. 

Tytuł na wyrost

Wracając do głównego tematu tego tekstu… Problem z tytułami aukcji zaczyna się, kiedy nazwy licytacji są mniej oczywiste. Część z nich swoją oryginalnością ma odróżnić „aukcyjny produkt” jednego domu aukcyjnego od propozycji innych, przygotowanych przez konkurencję. Tu czasami robi się dziwnie, ale mimo tego proceder jest raczej nieszkodliwy. Zazwyczaj dotyczy też aukcji internetowych. Możemy więc spotkać się z tytułami „aukcja czerwona”, „aukcja jesienna”, „sztuka w czasach pandemii”.

Inne tytuły mają charakter mniej niewinny. Ich celem jest podniesienie rangi licytacji, uzasadnienie jej walorów kolekcjonerskich lub inwestycyjnych oraz skłonienie klientów do zakupów w wyższych cenach wywoławczych lub za wyższe kwoty. Niestety zazwyczaj katalogi takich licytacji nie zawierają prac lepszych, o wysokim potencjale zwrotu z inwestycji, czy prac artystów o uznanym dorobku, które byłyby dobrym nabytkiem do kolekcji. Zazwyczaj na takich aukcjach znajdziemy przede wszystkim prace modne, które z racji na to, że są modne sprzedają się drożej. To nie świadczy o samych pracach i ich ponadczasowym potencjale, a jest raczej świadectwem braku wyrobienia u odbiorców. Takie tytuły mają przede wszystkim dowartościować kupujących, którzy nie czują się pewnie jako kolekcjonerzy i nie są ugruntowani w opinii na temat swoich wyborów. Jedyny cel takich tytułów to skłonienie nabywców do szerszego rozchylania portfela.

Jakie tytuły mam na myśli? Takie, które mają w sobie słowa “kolekcja” lub “inwestycja” odmieniane na różne sposoby. Są to więc przykładowo „aukcje kolekcjonerskie’, „aukcje inwestycyjne”, „nowe pokolenie dla kolekcjonerów” itp. W katalogach takich aukcji znajdziemy często ciekawe prace, obok kiczu. Nie chodzi o to, aby na takie licytacje nie zwracać uwagi w ogóle, a o to, aby nie dawać się podpuszczać. Cenę dzieła sztuki szacujemy na podstawie dorobku artysty i jego dotychczasowych notowań. Sprzedaż obiektu na „aukcji inwestycyjnej” nie powinna czynić go dla nas droższym, nawet jeśli dom aukcyjny będzie nam wmawiał, że jesteśmy „kolekcjonerami” już przy naszym pierwszym zakupie obrazu.

Tu dygresja. Warto zwrócić też uwagę na licytacje, które są aukcjami kolekcji. Jeśli tak jest faktycznie, jeśli prace pochodzą ze znanej kolekcji prywatnej, to realnie ich wartość przez obecność w tej kolekcji rośnie. To tak zwany „czynnik dobrej ściany”, który wpływa na estymację dzieł. Czasami ta nazwa „aukcja kolekcji” jest nadużywana jako chwyt marketingowy. Jednak, jeśli nazwisko kolekcjonera jest znane, to ma ono wpływ na wartość obiektów oferowanych na licytacji. 

Na koniec jeszcze refleksja. Mam wrażenie, że wpływają na nas też tytuły aukcji takie, jak „Sztuka XXI w.” czy „Nowe pokolenie”. Mają charakter nobilitujący. Lubimy, gdy coś jest sklasyfikowane lub ma w sobie magię świeżości. Choć za takimi tytułem aukcji w praktyce nic nie idzie, a zawartość katalogowa licytacji niewiele się nie różni od aukcji młodej sztuki, to jednak jesteśmy skłonni wydać na niej więcej. To sprawnie stosowany przez domy aukcyjne marketing. Szczególnie skuteczny, kiedy ten sam dom aukcyjny robi też aukcje młodej sztuki i aukcje sztuki współczesnej, bo to oznacza, że ta „Sztuka XXI w.” ma być jakoś lepsza od młodej i aspirująca do współczesnej, a zazwyczaj oznacza tylko wyższe ceny wywoływacze i malarstwo sprzedające się drożej, bo jest bardziej modne. A modne niekoniecznie oznacza lepsze. Mody zazwyczaj są chwilowe. 

Agnieszka Gniotek