ban - kopiuj - kopiuj - kopiuj
ban - kopiuj - kopiuj - kopiuj
ban - kopiuj - kopiuj - kopiuj
ban - kopiuj - kopiuj - kopiuj
ban - kopiuj - kopiuj - kopiuj
ban - kopiuj - kopiuj - kopiuj

Stare jak świat skandale na rynku sztuki

Zacznijmy od fekaliów. Włoski artysta konceptualny Piero Manzoni w 1961 r. zdeponował swoją kupę w 90 niewielkich puszkach, które pod nazwą „Gówno artysty” („Merda d’artista”) sprzedane zostały do wielu kolekcji publicznych i prywatnych na całym świecie. Niepotwierdzone, ale racjonalnie brzmiące po‐ głoski sugerują, że po latach, w wyniku korozji metalu i ciśnienia wewnątrz, część z nich zaczęła eksplodować. Nikt nie ma na razie odwagi rozważać aspektów konserwatorskich ratowania tego dzieła sztuki.

Wcześniej Manzoni stworzył inne dzieło, którego immanentną cechą była możliwość zniknięcia, co też się stało. Ugotował pewną ilość jajek na twardo, następnie odcisnął na nich swój kciuk i zaserwował na wernisażu wystawy. Goście dzieło skwapliwe zjedli. Można więc powiedzieć, że Manzoni był prekursorem nowych odkryć w sztuce, zarówno tych gównianych, jak i tych znikających. Jego rodak niedawno poszedł o krok dalej. Jest autorem dzieła, które nie zniknęło. Ono wręcz nie zaistniało.

Salvatore Garau, bo o nim mowa, postanowił wystawić na sprzedaż niematerialną rzeźbę. Taką, która istnieje jedynie w jego umyśle. Jej cena na aukcji osiągnęła 15 tys. euro. Sprzedana została we wło‐ skim domu aukcyjnym Art‐Rite. Jedynym dowodem na istnienie rzeźby zatytułowanej „Io sono”, czyli po polsku „Jestem” jest… certyfikat autentyczności. Garau uważa, że to nieprawda, iż jego rzeźba nie istnieje. Twierdzi, że dzieło jest próżnią, czyli „przestrzenią pełną energii”. Rzeźba, zdaniem autora, ma uruchomić wyobraźnię widza. I tu trzeba przyznać mu rację. Uruchomiła…

Powyższy fragment artykułu Agnieszki Gniotek ukazał się w lipcowo-sierpniowym wydaniu magazynu “Świat Rezydencji”, a całość materiału dostępna jest >>>tutaj<<< oraz po kliknięciu w poniższą miniaturę.